top of page

3 lata minęły jak jeden dzień!



W dniu moich 21 urodzin postanowiłam, że nie ma na co dłużej czekać i czas zrobić to, o czym myślałam już od dawna, tylko trochę się bałam. Minęło kilka dni i dokładnie trzy lata temu skakałam z radości, kiedy wyszłam z urzędu miasta z papierkiem, potwierdzającym spełnienie mojego marzenia - miałam własną firmę! Wróciłam do domu, a tam rodzice bardzo szybko ściągnęli mnie na ziemię. Cały wieczór płakałam potem w poduszkę, po usłyszeniu wielu gorzkich słów na temat mojego pomysłu. Dowiedziałam się, że niepotrzebnie otwierałam firmę, bo nie utrzymam się, nie dam rady, no ale cóż, na szczęście zamknięcie firmy nic nie kosztuje. Już mało zabrakło, a rzeczywiście zaczęłabym w to wierzyć. Zazdroszczę trochę osobom, które w takich chwilach mogły liczyć na to, że jeśli im zabrakłoby wiary w siebie, bliscy od razu sprawiliby im motywacyjnego kopniaka. Mogłam rozpaczać nad tym, lub wziąć się ostro do roboty. Wybrałam to drugie i trzymam się tego do dziś. Mam czasem wrażenie, że z tamtą Justyną łączy mnie chyba tylko imię. Przez trzy lata prowadzenia własnej działalności, wykonałam nie tylko ogromną pracę nad rozwojem swojego biznesu, ale przede wszystkim swojej głowy i sposobu myślenia. Do tego stopnia, że nawet potrafię widzieć plusy takiego początku. Może w dość brutalny sposób, ale uodporniłam się wtedy na takie komentarze. Dzisiaj wiem, że inni ludzie nie mają absolutnie żadnego wpływu na moje myślenie o sobie. Sama pracuję zarówno na swój sukces, jak i poczucie własnej wartości. W końcu mam 24 lata i od 3 lat prowadzę własną firmę!



Jeżeli mogłabym cofnąć się w czasie o trzy lata, zrobiłabym dokładnie to samo. I uważam, że była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu! Wiem jednak, że taka droga nie jest dla każdego i niektórzy po prostu będą lepiej czuli się, mając umowę o pracę. Dziś mam dla Was moje trzy przemyślenia o tym, jak faktycznie wyglądają początki biznesu i na co trzeba przygotować się, jeżeli też chcecie tego spróbować


Co mnie kręci?

Jeszcze w klasie maturalnej byłam pewna, że w przyszłości zostanę prawniczką. Tak radzili mi nauczyciele, a ja posłusznie uznałam, że pewnie mają rację. Przewartościowałam to sobie na pielgrzymce maturzystów. Fotografowałam wtedy amatorsko od kilku lat i nie miałam w życiu innej rzeczy, którą tak bardzo uwielbiałabym robić. Żeby przypadkiem nie stchórzyć, zmieniłam deklarację maturalną i wykreśliłam wszystkie dodatkowe przedmioty, które otwierały mi drogę na studia prawnicze.

Dlaczego uważam, że to tak ważne aby robić to, co się kocha? Bo inaczej nie będziemy w stanie być autentyczni wobec innych. Na dłuższą metę nie da się okłamywać swoich potencjalnych klientów czy współpracowników. Fałsz bardzo łatwo jest wyczuć, a ludzie jednak wolą pracować z tymi, których na prawdę jara to co robią. Nie opowiemy ciekawie o swoim nowym pomyśle, jeżeli nie będzie w tym pasji.

Słyszałam kiedyś definicję, że talent mamy wtedy, kiedy robimy coś, to nam nie wychodzi, ale nam to nie przeszkadza. Nic samo nie przyjdzie, trzeba to wypracować. Oczywiście, łatwiej jest mówić, że ktoś dostał od Boga dar cudownych umiejętności, ale to tak nie działa. Czy uczyłabym się obróbki zdjęć po nocach, gdybym tego nie kochała? Raczej wątpię. Biznes to wysiłek. Często bardzo duży wysiłek. A my z natury wolimy ułatwiać sobie swoją codzienność, niż z własnej woli brać na siebie trudności. Ciężko jest przebrnąć przez to, jeżeli praca nie będzie po prostu nas cieszyć.


Nic mi się nie udało!

Żeby do czegoś dojść zawsze przyda się trochę szczęścia. Odrobina talentu także nie zaszkodzi, ale niestety, to nie wystarczy. Nie da się osiągnąć swojego celu, tylko tak, żeby się zbytnio przy tym nie zmęczyć. Bardzo nie lubię stwierdzenia, że "komuś się udało". Mówiąc tak, umniejszamy rolę ciężkiej pracy, a zakładamy, że sukces spadł mu z nieba jak manna. A nie oszukujmy się - wszystko co wychodzi nam dobrze jest efektem tego, że włożyliśmy w to wysiłek. Często ogromny i kosztem czegoś. Przez pierwszy rok działalności pracowałam dzień w dzień (a często też noc w noc), bez żadnego wolnego (oprócz pielgrzymki - i dzięki Bogu, bo nie miałabym nawet czasu poznać mojego męża :) Moi znajomi imprezowali, zwiedzali świat, a ja siedziałam przy komputerze. Do tego na podłodze :) Całe zarobione pieniądze pakowałam w sprzęt, więc za biurko w domu przez kilka miesięcy służyła mi paleta pod stołem, bo na każde inne brakowało mi kasy. Wiedziałam jednak, że to zaprocentuje w przyszłości. Pracowałam wtedy jednocześnie na etacie. Kiedy już zbyt mocno bolały mnie plecy od siedzenia przy mojej palecie, jeździłam do biura na 6 rano (oszczędność czasu, nie stałam w korkach!). Etatową pracę zaczynałam o 10, więc miałam 4 godziny na pracę dla siebie. Kończyłam o 18, ale w biurze zostawałam do 20, żeby dokończyć poranną pracę i znów zaoszczędzić czas, jadąc do domu bez korków. Byłam tak nastawiona na realizację swojego celu, że żadne trudności nie były dla mnie trudnościami. Na pewno ułatwił mi to wtedy mój wiek. Nie dość, że nie miałam wtedy jeszcze swojej rodziny, to mój organizm potrafił regenerować się w trybie błyskawicznym. Ważne tylko, aby taki etap nie trwał zbyt długo. Zdrowie powinno być jednak najwyższą wartością, a ciężko dbać o nie, śpiąc w ciągu doby trzy godziny i harując jak wół



Przygotujcie się także na to, że zwłaszcza na początku będziecie popełniać masę błędów. I nie jest to nic złego, wprost przeciwnie! Sukcesy mogą zmotywować do dalszej pracy, ale to porażki dają pomysły, jak udoskonalić coś, żeby więcej już tego nie powtórzyć. Kiedyś zawsze słyszałam od rodziców i nauczycieli, że trzeba uczyć się na cudzych błędach. Nie wiem jak u innych, ale u mnie totalnie się to nie sprawdza. Sama muszę nadepnąć na swoje grabie, żeby zobaczyć co robię źle. Ważne tylko, żeby za każdym razem były to inne grabie :) Po każdej takiej sytuacji najpierw daję sobie godzinę, kiedy mogę wkurzać się na siebie do granic możliwości, a potem biorę swój zeszyt i zapisuję co zrobić, żeby już nigdy w życiu do tego nie dopuścić.


Daję z siebie 100% - na każdym etapie, na jakim jestem

Gdybym czekała na moment, aż skompletuję całą torbę najdroższego sprzętu, otworzę ogromne, przepiękne studio i będę absolutnym mistrzem fotografii, pewnie nigdy nie założyłabym firmy. Często walczę z perfekcjonizmem, który wcale nie jest czymś, co pomaga w biznesie. O wiele lepiej dać z siebie wszystko, wykorzystując to co mam, niż czekać w nieskończoność na idealne warunki i w związku z tym nie robić nic. Rozwój jest efektem pracy - zaczynając w skromniutkim studio z trzema małymi tłami zarobiłam pieniądze, które mogłam przeznaczyć na nowe studio, już na zupełnie innym poziomie. Nie polecam porównywania się do osób z tej samej branży, którzy mają już dobrze rozkręcone firmy. Zamiast tego przekopcie się przez ich Facebook i Instagram, żeby zobaczyć co robili kilka lat temu. Sądzę, że możecie się wtedy bardzo zaskoczyć :) Każdy kiedyś zaczynał i nie miał raczej oszałamiających rezultatów. Porównujcie się raczej do siebie: Twoje zdjęcia obecnie są dużo lepsze od tych sprzed kilku miesięcy? No to działaj dalej, dobra robota!


Moje studio - 2016


Moje studio - 2019


Czego życzę sobie z okazji tych urodzin? Żebym popełniła jak najwięcej błędów, z których wyciągnę genialne wnioski. Żebym dalej trafiała na ludzi z pasją, z którymi wspaniale mi się pracuje. I żebym za rok, pisząc następne podsumowanie, mogła pokazać jeszcze większy progres w moim rozwoju!


324 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page